wtorek, 19 lutego 2013

FINLAND part II

Wracaliśmy nocnymi autobusami, ale ponieważ nie jeżdżą one całą noc a tylko do 2:30 to zdecydowanie zależało nam aby zdążyć. Wybiegliśmy z akademików i oczywiście zgubiliśmy się w labiryncie niemal identycznych do siebie budynków. Uf udało się po jakiejś godzinie z przesiadką na cauppatori byliśmy na miejscu. Rano nie śpieszyło nam się wstawać. O tej porze roku jasno się robi dopiero około godz. 9 ! Zmrok nie zapada w związku z tym później, a wręcz przeciwnie. Ciemno jest już przed 16. W Polsce o tej porze odczuwało się już przypływ dnia, a zatem była jeszcze szarówka. Korzystając z krótkiego dnia wyszłyśmy na miasto zwiedzać. Wsiadając do autobusu oczywiście pytamy czy dojedziemy do zamku. Odpowiedź była pozytywna, więc usiadłyśmy i pojechałyśmy. W którymś momencie driver coś zaczyna pokrzykiwać , a ja w oknie dostrzegam coś na kształt starej budowli. Mówię, dziewczyny wychodzimy bo to chyba tu a kierowca coś krzyczy i chyba nam mówi że tu mamy wysiąść. Wychodzimy, a driver macha palcem i łamanym angielskim NO DRINKING! Monika piła kolę … Nie ważne że właśnie byśmy pojechały nie wiadomo gdzie, przejeżdżając przystanek. Generalnie tam każdy przystanek jest na żądanie, więc jeśli w porę nie ogranie i nie wciśnie przycisku to jeeeedzie.

W Turku nie ma szalenie wiele do zobaczenia, ale koniecznie należy odwiedzić średniowieczny zamek. Podejście nasze było jak do każdej tego typu atrakcji turystycznej. I może i dobrze, bo wyszłyśmy bardzo pozytywnie zaskoczone. Weszłyśmy od tyłu (gdzie remont) bo po co od frontu. Za bilet  (studencki) wybuliłyśmy 4,5 euro.  I jak zaczęłyśmy zwiedzanie, to skończyłyśmy po 2uch godzinach. Ścieżki były przeróżne , wszystkie bardzo klimatyczne . Sale pięknie odrestaurowane tudzież zachowane. Wnętrza typowo średniowieczne. Surowe ściany, drewno a tak to bardzo skąpe wyposażenie.  Z przyjemnością przeciskało się kolejnymi to korytarzami to komatami i komnatkami. Zamek zdawał się nie mieć końca… Natomiast totalnym strzałem w dziesiątkę okazała się sala gdzie można było się przebierać w stroje, suknie oraz zbroje rodem z opowieści o królu Arturze. Nie wiem jak to jest, że stado ćwierć wiecznych bab ma z tego ubaw większy niż nie jedno kilkuletnie dziecko. Ubawione i uchachane z sesją fotograficzną nie koniecznie wysokich lotów wyszłyśmy na autobus. A w nim ten sam driver… krzyczy NO DRINKING ! W jeszcze lepszym humorze dojechałyśmy na akademiki zjeść obiad. Wieczorem… folkowa impreza taneczna. Prowadzące to dwie polki. Jedna tańcząca tańce irlandzkie, a druga śpiewająca w zespole pieśni i tańca. Przeskakaliśmy cały wieczór i pół nocy. Z tańcem nie wiele miało wspólnego, ale to nie ważne kiedy fantastyczna zabawa, jeszcze lepsza integracja i tylko żal że my tu tylko na chwilkę.  Dopiero dziś poznaliśmy się lepiej z innymi Erasmusami. Fantastyczni ludzie. Kapitalny miszmasz kulturowy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz