środa, 15 maja 2013

przypominajka

Dopiero co pisałam o arktycznych mrozach Finlandii a tymczasem... wiosna przyszła :) Zważając na fakt, iż zima długo w tym roku nie dawała za wygraną... to upłynęło troszkę czasu od ostatniej mojej pisaniny. A więc "dopiero " nabrało troszkę innego znaczenia ale... to szczegół.

W tym czasie dałam się wciągnąć w bezlitosny wir codzienności. Permanentny stres, potęgowany kolejnymi złymi wiadomościami, brakiem czasu i jeszcze chronicznym brakiem kasy. Kiedy było "dobrze" po prostu nie myślałam o niczym tylko... robiłam. Jak przyszło "źle" zazwyczaj kiedy miałam dość bycia dzielną albo nie miałam już na to siły... wracały demony. Ciągle się boję, że kiedyś w końcu zwyczajnie nie dam rady się podnieść. Teraz odpowiadam sama za siebie i cokolwiek robię ze swoim życiem jest tylko i wyłącznie moją sprawą... Ale co kiedy to się zmieni... co jeśli zacznę odpowiadać za kogoś i... zawiodę?! Mimo iż nie mam żadnej podstawy na której mogła bym się oprzeć i twierdzić że ten "ktoś" się pojawi to czuję wagę decyzji które podejmuję już teraz lub podjęłam w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Zakończenie terapii, studia, wojna z rodziną w imię wagi moich wyborów... W "źle" notorycznie zdarza mi się podważać rzeczy które zdają się być na tę chwilę moimi osiągnięciami.

Dziś z uczelni wyszłam wcześniej niż zwykle. Zamiast na przystanek poszłam w drugim kierunku. Przeszłam się Długim targiem w południowym słońcu i kojącej bryzie. Wolno, bo chciałam aby każdy krok przy tej aurze był swego rodzaju celebracją. Zatrzymałam się nad rzeką. Chciałam sobie przypomnieć początek. Przypomnieć, że przecież cieszę się że tu jestem. 

wtorek, 19 marca 2013

FINLAND part III

Czas płynie nie ubłagalnie... a wspomnienia coraz bardziej się zamazują. Tak więc już kosztem obowiązków uczelnianych, po dłuższej przewie wracam do pisania trzeciej ostatniej części opowieści z Finlandii.  

To trzeci dzień podróży, jak się okazało miał przynieść nam te wzloty i uniesienia dla których tak bardzo kocham podróżować. Pobudka ciężka... no ba, jak się przez pół nocy wyskakuje kujawiaki, a drugie pół przegaduje... skutek musiał być tylko jeden. No ale jak już zapanowałyśmy nad siłami naszej woli, ogarnęłyśmy już troszkę... obrałyśmy cel NAANTALI. Mała podmiejska, ponoć dość burżuazyjna wioseczka położona bezpośrednio nad wodą przez co latem, przyciąga turystów. Choć woda i rozbudowana przystań nie jest jedyną tutejszą atrakcją, ale o tym później.
Tradycyjnie najpierw musiałyśmy się dostać na Kauppatori, a stamtąd kolejnym autobusem już bezpośrednio do celu. Wylądowaliśmy na czymś co chyba było placem centralnym i pierwsze co po wyjściu z autobusu wiatr przeszył nas na wskroś, mróz również nie dawał za wygraną i tak o to modliłyśmy się o brak odmrożeń po tej wycieczce, bo rezygnować nie zamierzałyśmy. Troszkę na pamięć mapy google troszkę na ślepo przechadzając się między domkami które czasem mogły by przypominać... baraki. Ale przynajmniej w końcu widziałam Finlandię której szukałam i gdzieś jakoś tak sobie wyobrażałam. Im bliżej było nabrzeża tym zabudowa była co raz urokliwsza. Dochodząc do przystani, widok nas powalił na kolana. Kolory, kontrasty,detal architektoniczny, wieloplanowość, wszechogarniający spokój... coś niesamowitego !  Niebo nad horyzontem miało nieopisalny odcień niebieskości. Jeziora zamarznięte ośnieżone tylko pas dla samochodów i lokalnych łyżwiarzy odśnieżony wił się niby wstęga po tafli lodu. Zapadający zmrok spowił miejscowość, dokładnie wtedy gdy tam byliśmy. Wszystko się zmieniało z minuty na minutę. Doszliśmy do kładki prowadzącej na jedną w pobliskich wysp... nie wiedząc dokąd prowadzi, poszliśmy nią ;) I tak znaleźliśmy się w... krainie Muminków ! Okazało się bowiem, że to tu znajduje się muminland, a my staliśmy w punkcie wyjścia tak znanej w Polsce fińskiej bajki.  Park był zamknięty, ale nie na klucz... wdarłyśmy się przez otwartą bramę, żeby nie było ;) I w jednej chwili, znalazłyśmy się w samym środku bajki w odcinku "zima w krainie muminków"
 Zdałam sobie sprawę, że wszystkie kolory tej kreskówki nie są inwencją twórczą japońskiego grafika... a są ściśle naturą inspirowanym graficznym zapisem. Ekscytacji nie było końca, aż do granicy wytrzymałości naszych organizmów na zimno. Wieczór upieczętowaliśmy herbatą zakrapianą śliwkowo wysokoprocentowym czymś, oglądając muminki. Rano ledwo słyszałam wychodzącą Monikę na uczelnię. My oczy otworzyłyśmy kiedy widoczność promieni słonecznych była już bezdyskusyjna. czyli około 9. Spakowane już do wylotu, zatrzasnęłyśmy drzwi akademika miałyśmy do zrobienia jeszcze tylko zakupy. Najpierw coś na śniadanie... najtańsze parówki i buły... no i fińskie słodycze na eksport. Trafiłyśmy do centrum, ale jak wiadomo na piknik w plenerze ciągle za zimno. Skitrałyśmy się jak ostatnie lumpy w fińskim odpowiedniku burgerkinga, kupiłyśmy kawę dla picu i rozpoczęłyśmy "królewską ucztę" z serii aleee wiocha ;p Korzystając z zimowych wyprzedaży obławiamy się nieco na zakończenie tej jakże mroźnej podróży. 
O 15 autobus na lotnisko. Nie zdążyłyśmy spotkać się z Moniką która wracała z zajęć. A lotnisko... bardziej obskurnego jeszcze nie widziałam ! A strażnicy... niech ich... sama nie wiem czego oni szukali tym moim 19 l. plecaczku i butach ?! Lot w chmurach także... poczułam tylko jak wylądowaliśmy. Dziewczyny zapakowałam do busa, a sama wróciłam do mojej sesyjnej szarej rzeczywistości.

poniedziałek, 18 marca 2013

z utęsknieniem wiosny

Jeszcze nie ukończyłam pisania opowieści o Finlandii ale... Spacerowałam ostatnio, mimo że zimno i wiało... ale słońce i całkiem pozytywna aura były nie co bardziej nośne. Było cudnie, aktywnie i fotograficznie.
Wnętrze jednej z dawnych hal produkcyjnych na terenach postoczniowych w Gdańsku.

wtorek, 19 lutego 2013

FINLAND part II

Wracaliśmy nocnymi autobusami, ale ponieważ nie jeżdżą one całą noc a tylko do 2:30 to zdecydowanie zależało nam aby zdążyć. Wybiegliśmy z akademików i oczywiście zgubiliśmy się w labiryncie niemal identycznych do siebie budynków. Uf udało się po jakiejś godzinie z przesiadką na cauppatori byliśmy na miejscu. Rano nie śpieszyło nam się wstawać. O tej porze roku jasno się robi dopiero około godz. 9 ! Zmrok nie zapada w związku z tym później, a wręcz przeciwnie. Ciemno jest już przed 16. W Polsce o tej porze odczuwało się już przypływ dnia, a zatem była jeszcze szarówka. Korzystając z krótkiego dnia wyszłyśmy na miasto zwiedzać. Wsiadając do autobusu oczywiście pytamy czy dojedziemy do zamku. Odpowiedź była pozytywna, więc usiadłyśmy i pojechałyśmy. W którymś momencie driver coś zaczyna pokrzykiwać , a ja w oknie dostrzegam coś na kształt starej budowli. Mówię, dziewczyny wychodzimy bo to chyba tu a kierowca coś krzyczy i chyba nam mówi że tu mamy wysiąść. Wychodzimy, a driver macha palcem i łamanym angielskim NO DRINKING! Monika piła kolę … Nie ważne że właśnie byśmy pojechały nie wiadomo gdzie, przejeżdżając przystanek. Generalnie tam każdy przystanek jest na żądanie, więc jeśli w porę nie ogranie i nie wciśnie przycisku to jeeeedzie.

W Turku nie ma szalenie wiele do zobaczenia, ale koniecznie należy odwiedzić średniowieczny zamek. Podejście nasze było jak do każdej tego typu atrakcji turystycznej. I może i dobrze, bo wyszłyśmy bardzo pozytywnie zaskoczone. Weszłyśmy od tyłu (gdzie remont) bo po co od frontu. Za bilet  (studencki) wybuliłyśmy 4,5 euro.  I jak zaczęłyśmy zwiedzanie, to skończyłyśmy po 2uch godzinach. Ścieżki były przeróżne , wszystkie bardzo klimatyczne . Sale pięknie odrestaurowane tudzież zachowane. Wnętrza typowo średniowieczne. Surowe ściany, drewno a tak to bardzo skąpe wyposażenie.  Z przyjemnością przeciskało się kolejnymi to korytarzami to komatami i komnatkami. Zamek zdawał się nie mieć końca… Natomiast totalnym strzałem w dziesiątkę okazała się sala gdzie można było się przebierać w stroje, suknie oraz zbroje rodem z opowieści o królu Arturze. Nie wiem jak to jest, że stado ćwierć wiecznych bab ma z tego ubaw większy niż nie jedno kilkuletnie dziecko. Ubawione i uchachane z sesją fotograficzną nie koniecznie wysokich lotów wyszłyśmy na autobus. A w nim ten sam driver… krzyczy NO DRINKING ! W jeszcze lepszym humorze dojechałyśmy na akademiki zjeść obiad. Wieczorem… folkowa impreza taneczna. Prowadzące to dwie polki. Jedna tańcząca tańce irlandzkie, a druga śpiewająca w zespole pieśni i tańca. Przeskakaliśmy cały wieczór i pół nocy. Z tańcem nie wiele miało wspólnego, ale to nie ważne kiedy fantastyczna zabawa, jeszcze lepsza integracja i tylko żal że my tu tylko na chwilkę.  Dopiero dziś poznaliśmy się lepiej z innymi Erasmusami. Fantastyczni ludzie. Kapitalny miszmasz kulturowy. 

niedziela, 17 lutego 2013

FINLAND part I


fot. A Karwowska
fot. A Karwowska
Suomi, znaczy Finlandia. Tak a propos absurdalnie brzmiących do niczego nie podobnych nazw własnych państw. No ale nie o tym chciałam... dawno znikający punkt mnie nie wzywał. Ale bilety za 7 pln z Gdańska do Turku w Finlandii i z powrotem, potraktowałam jako jednoznaczne zaproszenie. A jak się doda do tego darmowy nocleg u koleżanki w akademiku, decyzja o wyjeździe staje się oczywista.  Nie ważnym staje się sesja która w tym czasie rozpoczyna się na uczelni. Ku mojej uciesze, nie wyznaczono mi w tym konkretnie terminie żadnych zaliczeń ani egzaminów. I tak... Wylot był wczesnym popołudniem, a dzień przepięknie słoneczny. Pierwszy raz byłam na Gdańskim lotnisku... natychmiast skojarzył mi się z bioniką, a cały drugi rok  studiów przemknął przed oczami. No jak się doda 1,5 lotu, kolejną godzinę przesunięcia i jeszcze  północne położenie to kiedy lądowaliśmy był już  zmrok. Za to niebo skrzyło się od zachodzącego słońca wszystkimi możliwymi soczystymi brawami. Przejrzystość powietrza była taka, że perspektywa powietrzna nie istniała. Widzieliśmy światła i się zastanawialiśmy co to za latarnie i czy nie są to jakieś lotnicze światła naprowadzające, ale były rozproszone  więc teza stała się błędna. Okazało się, że to były światła domów, co tym bardziej było zastanawiające.  Punkty (pojedyncze) te były bardzo od siebie oddalone i jeszcze bardziej oddalone względem mnie i samolotu a mimo wszytko były bardzo jasne. Przestrzeń dokoła była pokryta lodem, śniegiem z pod których czasem wyłaniały się kępy drzew. Właściwie nie wiedziałam czy to już ląd czy   jeszcze nie. Myliły nas ścieżki po których co jakiś czas coś jechało. Wtedy nie wiedziałam, że zimą na lodzie odśnieża się pasy i jeździ po nich jak ulicą. Im bliżej lotniska i miasta, udawało się dostrzec nawet migacz skręcającego samochodu. Światło w salonie rzucało łunę wokół domu. Każda latarnia rzucała osobny bardzo wyraźny promień światła. Wszytko było takie wyraziste, że nawet poszczególne gałązki drzew bez problemu się czytało. No i te barwy... ciepłe z zimnymi w kontrastach ... totalny raj dla oka!  Najpiękniejszy widok tego wyjazdu... jak sądzę ;)
fot. A Karwowska
Po wylądowaniu, powietrze przeszyło nas na wskroś. Zimne, ale oddychało się... pełną piersią. Mróz aż pachniał, śnieg chrupał pod nogami i skrzył się w świetle. To taka ładna zima, do której w Polsce tęskno bo przynajmniej znośniejsza by była. Nie mniej jednak, ucieszył nas widok nadjeżdżającego autobusu który miał nas zawieść na Kauppatori czyli główny plac Turku, a także strategiczny punkt przesiadkowy w którym każda prawie linia autobusowa zaczyna bądź kończy swój bieg. Sam plac przeciętnej urody, otoczony zdaje się centrami handlowymi. Znając numer autobusu którego szukamy popędziłyśmy w jego kierunku. Zapytawszy się wcześniej czy jedzie w kierunku wskazanym w sms, kupiłyśmy kolejny już tego dnia bilet za 2,50 euro i ruszyłyśmy dalej. Uroczy pan driver, w pewnym momencie wstaje i mówi, że to koniec trasy i że mamy iść TAM wykonując jednocześnie średnio precyzyjny aczkolwiek ekspresyjny ruch ręką. Wysiadły sierotki z autobusu przeszły osiedle dokoła wypytały pojedyncze jednostki ludzkie przebywające na zewnątrz o drogę, lecz nikt nie był nam wstanie pomóc. Same ciągle nie wiedząc co robić wróciłyśmy na przystanek autobusowy gdzie podjechał kolejny autobus... no wiec pytamy kolejnego uroczego pana drivera  gdzie mam iść, a on na to wskazuje nam wnętrze autobusu. Ponieważ, wbrew ogólnie uznanej opinii kierowcy fińskich autobusów jednak nie gadają po angielsku (!) po dłuższej chwili dogadali się my, że jesteśmy właśnie na dokładnie przeciwnym końcu miasta, ale dojedziemy tym autobusem do miejsca przeznaczenia. Zatem zakupiłyśmy trzeci bilet i ruszyłyśmy dalej. Dotarłyśmy. Zrobiłyśmy zakupy i zapakowałyśmy się do akademika. A kiedy zrobiło nam się już nie co cieplej... zmroziło nas kiedy Monika, powiedziała że bilety nie są jednorazowego przejazdu tylko czasowe (2h) w związku z czym wystarczyło kupić jeden bilet na lotnisku, a i tak by wystarczyło abyśmy dotarły do celu na nim jednym. Dzień zakończyliśmy w akademikach na kampusie i brazylijskiej imprezie dla erasmusów.

środa, 13 lutego 2013

[']

Dziś jeszcze świeczkę, chcę zaświecić. I 3 lata już minęły. A ciągle boli.

ostatnio w warszawie

Mokotów                                                        Warszawa, luty 2013

 Ursynów                                                          Warszawa, luty 2013

piątek, 8 lutego 2013

tanie latanie

fot. A.Karwowska
Port Lotniczy im. Lecha Wałęsy                  Gdańsk, styczeń 2013

wtorek, 15 stycznia 2013

happy new fucking year

Nie robiłam w tym roku końcowo rocznych podsumowań, ani też noworocznych postanowień. 

Podsumowanie nic by nie dało, bo wynik był by sprzeczny z faktycznym stanem rzeczy... jakim był rok 2012. Nie mam też noworocznych postanowień, bo to planowanie. Nie mam zamiaru nic planować... W tym czasie i  miejscu w jakim się znalazłam jest na tyle nie stabilnie, że dodawanie sobie bodźców do rozpierduchy w mojej psychice jest wysoce nie wskazane. Tak więc, nie planuję. Decyzje podejmuję na bieżąco kierując się starymi sprawdzonymi wartościami. 

No i ... za tydzień lecę do Turku w Finlandii, kredyt studencki został mi przyznany, a pod koniec miesiąca mam nadzieję dopisać do tej lisy jeszcze zaliczenie sesji.