niedziela, 17 lutego 2013

FINLAND part I


fot. A Karwowska
fot. A Karwowska
Suomi, znaczy Finlandia. Tak a propos absurdalnie brzmiących do niczego nie podobnych nazw własnych państw. No ale nie o tym chciałam... dawno znikający punkt mnie nie wzywał. Ale bilety za 7 pln z Gdańska do Turku w Finlandii i z powrotem, potraktowałam jako jednoznaczne zaproszenie. A jak się doda do tego darmowy nocleg u koleżanki w akademiku, decyzja o wyjeździe staje się oczywista.  Nie ważnym staje się sesja która w tym czasie rozpoczyna się na uczelni. Ku mojej uciesze, nie wyznaczono mi w tym konkretnie terminie żadnych zaliczeń ani egzaminów. I tak... Wylot był wczesnym popołudniem, a dzień przepięknie słoneczny. Pierwszy raz byłam na Gdańskim lotnisku... natychmiast skojarzył mi się z bioniką, a cały drugi rok  studiów przemknął przed oczami. No jak się doda 1,5 lotu, kolejną godzinę przesunięcia i jeszcze  północne położenie to kiedy lądowaliśmy był już  zmrok. Za to niebo skrzyło się od zachodzącego słońca wszystkimi możliwymi soczystymi brawami. Przejrzystość powietrza była taka, że perspektywa powietrzna nie istniała. Widzieliśmy światła i się zastanawialiśmy co to za latarnie i czy nie są to jakieś lotnicze światła naprowadzające, ale były rozproszone  więc teza stała się błędna. Okazało się, że to były światła domów, co tym bardziej było zastanawiające.  Punkty (pojedyncze) te były bardzo od siebie oddalone i jeszcze bardziej oddalone względem mnie i samolotu a mimo wszytko były bardzo jasne. Przestrzeń dokoła była pokryta lodem, śniegiem z pod których czasem wyłaniały się kępy drzew. Właściwie nie wiedziałam czy to już ląd czy   jeszcze nie. Myliły nas ścieżki po których co jakiś czas coś jechało. Wtedy nie wiedziałam, że zimą na lodzie odśnieża się pasy i jeździ po nich jak ulicą. Im bliżej lotniska i miasta, udawało się dostrzec nawet migacz skręcającego samochodu. Światło w salonie rzucało łunę wokół domu. Każda latarnia rzucała osobny bardzo wyraźny promień światła. Wszytko było takie wyraziste, że nawet poszczególne gałązki drzew bez problemu się czytało. No i te barwy... ciepłe z zimnymi w kontrastach ... totalny raj dla oka!  Najpiękniejszy widok tego wyjazdu... jak sądzę ;)
fot. A Karwowska
Po wylądowaniu, powietrze przeszyło nas na wskroś. Zimne, ale oddychało się... pełną piersią. Mróz aż pachniał, śnieg chrupał pod nogami i skrzył się w świetle. To taka ładna zima, do której w Polsce tęskno bo przynajmniej znośniejsza by była. Nie mniej jednak, ucieszył nas widok nadjeżdżającego autobusu który miał nas zawieść na Kauppatori czyli główny plac Turku, a także strategiczny punkt przesiadkowy w którym każda prawie linia autobusowa zaczyna bądź kończy swój bieg. Sam plac przeciętnej urody, otoczony zdaje się centrami handlowymi. Znając numer autobusu którego szukamy popędziłyśmy w jego kierunku. Zapytawszy się wcześniej czy jedzie w kierunku wskazanym w sms, kupiłyśmy kolejny już tego dnia bilet za 2,50 euro i ruszyłyśmy dalej. Uroczy pan driver, w pewnym momencie wstaje i mówi, że to koniec trasy i że mamy iść TAM wykonując jednocześnie średnio precyzyjny aczkolwiek ekspresyjny ruch ręką. Wysiadły sierotki z autobusu przeszły osiedle dokoła wypytały pojedyncze jednostki ludzkie przebywające na zewnątrz o drogę, lecz nikt nie był nam wstanie pomóc. Same ciągle nie wiedząc co robić wróciłyśmy na przystanek autobusowy gdzie podjechał kolejny autobus... no wiec pytamy kolejnego uroczego pana drivera  gdzie mam iść, a on na to wskazuje nam wnętrze autobusu. Ponieważ, wbrew ogólnie uznanej opinii kierowcy fińskich autobusów jednak nie gadają po angielsku (!) po dłuższej chwili dogadali się my, że jesteśmy właśnie na dokładnie przeciwnym końcu miasta, ale dojedziemy tym autobusem do miejsca przeznaczenia. Zatem zakupiłyśmy trzeci bilet i ruszyłyśmy dalej. Dotarłyśmy. Zrobiłyśmy zakupy i zapakowałyśmy się do akademika. A kiedy zrobiło nam się już nie co cieplej... zmroziło nas kiedy Monika, powiedziała że bilety nie są jednorazowego przejazdu tylko czasowe (2h) w związku z czym wystarczyło kupić jeden bilet na lotnisku, a i tak by wystarczyło abyśmy dotarły do celu na nim jednym. Dzień zakończyliśmy w akademikach na kampusie i brazylijskiej imprezie dla erasmusów.

2 komentarze:

  1. troche wiecej o imprezie Brazylijskiej, moze

    -
    przemek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no cóż... próba nauki sekwencji kilku kroków zakończyła się fiaskiem. Ludzie chyba każdej narodowości, no może po za finami ;p Mało alco, bo drogi ;p sympatycznie do czasu gdy ludzie przestali się mieścić w sali i na korytarzach ;p Czyli typowa erasmusowa schadzka w warunkach fińskich ;)

      Usuń